4117 KM
Chorwacja bez plaży
Dzień 1
Dzień 2
Dzień 3
Dzień 4
Dzień 5
Dzień 6
Dzień 7
Dzień 8
Dzień 9
1 / 7
Plan B. Miała być Sycylia. Stwierdziliśmy jednak, że w dwa tygodnie Włoch nie objedziemy. Chorwacja to kraj-niespodzianka. W górach ostatnie ślady wojny – nad Adriatykiem odnowione kurorty. Naprawdę małe odległości między miastami. Góry przy plaży i praktycznie niedostępna benzyna 98.
Sobota 19 kwietnia 2014.
Trasę wybraliśmy tak, aby zobaczyć możliwie najwięcej. Przejedziemy przez Chorwackie góry, wybierzemy się wzdłuż wybrzeża drogą nr 8
i przemkniemy długimi tunelami na północy kraju. Po drodze planujemy nocleg na Słowacji, a wracając w Austrii. Mamy sporo punktów na liście zwiedzania: Park Narodowy Jezior Plitwickich, Park Narodowy Krka, miasta Šibenik, Trogir, Primošten,
i szczyt Sveti Jure nad Krvavicą. Chcemy tez dotrzeć do Dubrownika, Splitu i innych bardziej popularnych miejsc. Przed nami ponad 4000km. Noclegi jak zawsze będziemy załatwiać na miejscu - tam gdzie dojedziemy. W ostateczności mamy nocleg w samochodzie.
Z Warszawy wyjeżdżamy drogą nr 79. Pogoda dopisuje. Jest co prawda chłodno, ale przynajmniej słonecznie.
Na południu Polski pogoda już niestety gorsza. Za Krakowem wpadamy na chmury i deszcz. Kierujemy się z stronę przejścia w Chyżnych. Po drodze omijamy wypadek na Zakopiance.
Po przekroczeniu granicy ze Słowacją – jak ręką odjął. Słońce i pogoda!
Legenda głosi, że Zamek Orawski powstał przy pomocy siły diabelnej. Na Wikipedii znajdziemy jej fragmenty: „Było to dawno, dawno temu, kiedy to niejaki Marek przyszedł na Orawę w miejsce, gdzie obecnie stoi orawski zamek. Popatrzył na stromą skałę i pomyślał, że nawet gdyby potrzebował pomocy diabła, to wybuduje tu zamek. Gdy to tylko pomyślał, odezwał się koło niego głos, który mu przyrzekł pomoc przy spełnieniu jego marzeń. Jednak pomoc nie miała być za darmo. Wiadomo – każdy czart chce za swą pomoc cyrograf na duszę osoby, która tę pomoc otrzymuje. Umowa opiewała na to, że za siedem dni i siedem nocy zamek ma stanąć, a diabeł wtedy będzie mógł przyjść po jego duszę po siedemdziesięciu latach.”
Popędzani przez deszcz docieramy do Zvolenia na Słowacji. Miasto jest niewielkie. Mieszkańcy uciekają do domów przed deszczem. Jest już dość późno, więc zaczynamy szukać noclegu. Mijamy dom dla turystów, akademik i ostatecznie wyjeżdżamy z miasta żeby znaleźć coś w okolicy.
Kręcąc się po okolicy, godzinę później docieramy do wsi Vlkanová w powiecie Bańska Bystrzyca. Podobno pierwsze wzmianki o miejscowości pochodzą z roku 1511. Zatrzymujemy się miejscu o nazwie Kastiel Bocian - to mały, odrestaurowany dwór z XVI wieku. Dość przyjemna obsługa. Bierzemy pokój ze śniadaniem. Wieczorem schodzimy na małe piwo do lokalnego pubu.
<
>
1 / 15
Niedziela, 20 kwietnia 2014.
Kastiel Bocian o poranku. W nocy deszcz minął. Pakujemy się i po śniadaniu ruszamy dalej.
Obok dworu (zaraz przy wejściu) znajduje się klatka z papugami i bażantami. Trudno powiedzieć czy to inwentarz do przeznaczony spożycia czy do rozrywki.
Jak na wielkanocne śniadanie przystało – są jajka. Smaczne.
Pogoda w drodze naprawdę fajna. Słowacja wiosną prezentuje się bardzo ładnie.
Przejście graniczne w Homok. Wjeżdżamy na Węgry. Zamiast przy granicy postanawiamy kupić winietę na najbliższej stacji benzynowej – to błąd. Wyszło bardzo drogo. Jedna z droższych winiet na całej trasie.
Budapeszt odwiedzamy praktycznie co roku – tym razem tylko przez niego przejeżdżamy. Przed nami wjazd na Erzsébet híd – czyli Most Elżbiety.
Niedaleko miejscowości Siófok zjeżdżamy nad Balaton. Cisza. Spokój. Zero turystów. Na nabrzeżu tylko my, jeszcze jakaś para i kaczka startująca z tafli największego jeziora Europy Środkowej. Nazwa Balaton pochodzi od słowiańskiego rdzenia boltьno(-je ezero), które oznacza "błotne (jezioro)". Nazwa łacińska i niemiecka oznaczają "płytkie jezioro".
Będąc na Węgrzech musieliśmy spróbować gulaszu węgierskiego. To wersja z lanymi kluskami. Ostry w sam raz i smaczny.
Chwilę później przekraczamy granicę z Chorwacją. Kierujemy się na Zagrzeb. Tam planujemy pierwszy nocleg na Chorwacji.
Zagrzeb wita nas blokami na przedmieściach. Wjeżdżamy od strony południowo-wschodniej przez jedną (nie wiemy którą) z 17 dzielnic miasta. Pierwsze wrażenia? Trudno to opisać ale wszystkie dotknięte komunizmem i dyktaturami kraje i miasta mają w sobie coś podobnego. Szare i smutne blokowiska na obrzeżach i odremontowane centra z przesadzonymi w wielkości gmachami. W centrum Zagrzeb sprawia wrażenie przytulnego miejsca z niską zabudową. Za to na przedmieściach króluje postindustrialna szarość i dekadencja. Rozpadające się bloki, brudne i zabazgrane klatki schodowe są kontrastem dla parków i fontann w centrum . Miasto jest trochę jak Harvey Dent z Batmana.
Kontrastujące z przedmieściami centrum Zagrzebia.
Uliczki przecinające kamienice. Sporo tu zieleni.
Raz zdarzyło się nam pomylić drogi i wjechać na tory tramwajowe. To dość ciekawa sytuacja, ponieważ podobna rzecz zdarzyła się rok temu w Bratysławie – może to jakiś wspólny mianownik tych miast?
Karlovac. Zdecydowaliśmy, że jednak opuścimy Zagrzeb i poszukamy noclegu dalej na południu. Na budynkach Karlovac widać jeszcze dziury po kulach - efekt rozpadu Jugosławi. Ktoś jeszcze pamięta taki kraj? Centrum jest absolutnym zaskoczeniem ponieważ to wielki plac z piasku, na którym można zaparkować samochód. GPS tu się w ogóle nie sprawdził.
Najdroższy obiad podczas całej podróży. W zasadzie najdroższy w tym roku. Za dwa kotlety z piersi indyka, dwie porcje frytek i dwa piwa zapłaciliśmy… 160 złotych. Robić sceny w miejscu gdzie nikt się z nami nie dogada ani po angielsku ani po polsku? Bez sensu. Płacimy wychodzimy – i więcej już nie wrócimy.
<
>
1 / 16
Poniedziałek, 21 kwietnia 2014.
Widok z okna nieciekawy. Ale nocleg całkiem w porządku. Zatrzymaliśmy się w Hotelu Europa na przedmieściach Karlovac. Dziś ruszamy dalej – w góry i na południe!
W środkowej części kraju wciąż widać ślady wojny na Bałkanach. Spalone, opuszczone domy, ślady po kulach na ścianach, zniszczone kościoły. Atmosfera potrafi być przygnębiająca. Dodatkowo potęguje ją pustka i przestrzeń w górach.
W Chorwackich górach jest pewna „surowość”. Podróżując przez przełęcze i doliny nie można się oprzeć przestrzeni, która nas pochłania. Małe jeziorko w dole, to tak naprawdę ogromna kałuża powstała z topniejącego śniegu, który spływa ze szczytów.
W górach jest sporo płaskowyżów otoczonych wierzchołkami. W którąkolwiek stronę spojrzymy otaczają nas iglice ze skał. To wygląda trochę tak, jakbyśmy stali na środku wielkiej tarty a jej wystające przypieczone brzegi to właśnie te skały. Wieje tu dość silny wiatr – bierzemy głębokie wdechy chłodnego, wilgotnego powietrza. Przestrzeń jest niesamowita.
Jaszczurki i węże to popularni goście na górskich łąkach.
Widok z trasy. Ciężkie chmury dodają efektu krajobrazom.
Wzdłuż drogi skały są zabezpieczane siatką. Obciążają ją betonowe ciężarki. Mimo tego, wysokość skał rodzi obawy, czy siatka wytrzyma gdyby coś się działo.
Droga przez góry jest naprawdę bardzo malownicza. Widok w stronę Adriatyku z drogi nr 1.
Klasyka. Pokrycie dróg w nawigacji GPS jest naprawdę marne. Pozostaje atlas.
Po południu docieramy do Parku Narodowego Krka (National Park Krka). Obejmuje on swoim terenem dolny bieg rzeki Krka, od miejscowości Trosenj i Necven, aż po jej ujście do Morza Adriatyckiego w okolicy miasta Šibenik. Jego powierzchnia wynosi 109 km². Główną atrakcję stanowi siedem malowniczych wodospadów: Bilusić buk, Prljen buk, Manojlovac, Rosnjak, Miljacka slap, Roski slap i największy oraz najsłynniejszy z nich – Skradinski buk o łącznej wysokości ponad 45 m.
Kaskady wody przepływają między budynkami dawnego opactwa. Trzeba przyznać, że mnisi znaleźli sobie doskonałe miejsce na kontemplacje. Budynki są „wmontowane” w przecinające je strumienie i wodospady.
Widok z tarasu na wodospad Skradinski buk. Tak naprawdę to zespół kilku połączonych wodospadów.
Skradinski buk z innego ujęcia. Generalnie wodospady są trochę pochowane w obrastającej je roślinności.
Między wodospadami spaceruje się po drewnianych kładkach zawieszonych bezpośrednio nad wodą. Bardzo przyjemny spacer. Jesteśmy jeszcze przed „sezonem” więc nie jest ciasno.
Skradinski buz w całej okazałości. Wodospadów jest tu naprawdę dużo i obejście ich zajmuje do kilku godzin. Można też popływać po jeziorach statkiem. My zdecydowaliśmy się zobaczyć tylko te największe.
Nocleg w okolicach Szybenika (chorw. Šibenik). Jest pewna niedogodność związana z brakiem rezerwacji noclegu – czasem trzeba go szukać bardzo długo. Tu dotarliśmy po długim kręceniu się po mieście. Właściciele nie byli zachwyceni naszą wizytą. Po pierwsze – jest przed sezonem i większość pokoi nie jest jeszcze przygotowana dla gości, a po drugie – jest późno. Koniec końców zostaliśmy poczęstowani piwem i wędzoną szynką pršut.
<
>
1 / 16
Wtorek, 22 kwietnia 2014.
Dzień zaczynamy od zwiedzania Primošten. Na miejscu jesteśmy już o 7:00 rano. Chcemy uniknąć turystów. Miasto Leży w południowej części kraju, w żupanii szybenicko-knińskiej, między zatokami Raduca i Primošten. Dawniej Primošten znajdował się na wysepce blisko lądu. Podczas tureckiej inwazji w 1542 roku, miasto chronione było przez mury oraz wieże - z lądem połączone było poprzez most wciągany do góry. Kiedy Turcy się wycofali, most został zastąpiony przez rampy i w 1564 roku, osadę nazwano "Primošten".
Rynek w centrum. Wcześnie rano - cisza i spokój. Ciągną się od niego wąskie uliczki prowadzące na wzgórze, gdzie stoi kościół.
Można w to wierzyć lub nie – ale widzieliśmy na własne oczy, że jeżdżą tędy samochody. Trzeba się wcisnąć w najbliższą wnękę i uważać na lusterka.
Bardzo popularny środek transportu. Jest wąski, przez co mieści się w każdą uliczkę.
Na wzgórzu, w centrum Primoštenu, znajduje się kościół zbudowany w 1485 roku i odnowiony w 1760 roku. Budynek stoi w pobliżu miejscowego cmentarza, z którego rozciąga się widok na morze i okolicę.
Cmentarz z widokiem na morze.
Docieramy do Trogiru. Pierwotnie nie mieliśmy tego w planach, ale spotkani po drodze Polacy polecili nam to miasto. Trogir został założony w III wieku p.n.e. przez greckich kolonistów z wyspy Issa (dzisiejszy Vis) pod nazwą Tragurion (Kozia Wieś). Tu widok ze podnoszonego mostu łączącego miasto z wyspą Čiovo.
Promenada w stronę starówki Trogiru.
Centrum przypomina trochę miasta z filmów o piratach – wąskie uliczki, pranie przewieszone między budynkami. Starówka Trogiru wpisana jest na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO od 1997 roku.
W gęstą zabudowę Trogiru wkomponowana jest masa różnych knajpek i restauracyjek. Są też sklepy z pamiątkami w kosmicznych cenach. Oraz sporo zwiedzających Azjatów.
Widok przy wjeździe do miasta Omiš. Wystające niemalże zza budynków wysokie skały robią niesamowite wrażenie.
Drogą nr 8 poruszamy się na południe - wzdłuż wybrzeża.
Około 13:00 docieramy do miejscowości Makarska. To jeden z największych, o ile nie największy kurort nadmorski. Jesteśmy przed sezonem, więc nie czujemy się tu osaczeni przez turystów. Nie ma zabytków średniowiecznych, rzymskich, ani klimatycznych starówek. Zadbane trawniki i masa restauracji świadczą jednak o tym, że w sezonie miasto przeżywa oblężenie.
Stragan z owocami przy drodze. Czasem można w takich miejscach kupić jakieś swojskie wino, czasem oliwę z oliwek.
Krvavica - nadmorska osada, położona na Riwierze Makarskiej, należąca do gminy Baška Voda. Według spisu ludności z 2001 roku, w miejscowości i pobliskim Bratušu, żyje 287 ludzi. Symbolem Krvavicy jest 'Ključ kuk', wysoka ściana skalna wznosząca się ponad miejscowością. Niesamowity widok skłania nas do poszukania noclegu w okolicy.
Sukces! Mamy noclegi w naprawdę świetniej cenie. Sypialnia, kuchnia z aneksem, łazienka i balkon z widokiem na Adriatyk za 30 pln od osoby. Właściciele pędzą wino w piwnicy. Na powitanie dali znam spróbować. Bardzo dobre.
<
>
1 / 12
Środa, 23 kwietnia 2014.
Postanawiamy spędzić jeden dzień na zwiedzaniu wybrzeża. Rano wybieramy się brzegiem z Krvavicy w stronę Marakskiej. Dzień nie jest zbyt słoneczny więc idealnie nadaje się na spacery.
Trudno to nazwać plażą w porównaniu z innymi piaszczystymi wersjami. Chorwackie plaże są kamieniste – dokładnie takie jak na zdjęciu. Mają dzięki temu bardzo dużą zaletę: piasek z plaży nie wędruje z nami w ubraniach, kocach. Nie wsypuje się do butów i do aparatu.
Na plażach można spotkać kraby. Ten tutaj jest mały ale widzieliśmy naprawdę duże okazy. Kiedy podeszliśmy blisko żeby zrobić zdjęcie krab zaczął wytwarzać pianę. Są dwie teorie dlaczego to robi: chciał nas przestraszyć albo oczyszczał sobie skrzela.
Wybrzeże jest zdominowane przez skały. Ciężko to znaleźć miejsce na koc. Oczywiście są miejsca przygotowane pod turystów gdzie jest więcej drobnych kamieni. Jednak w większości przypadków mamy do czynienia ze skałami wyrastającymi zaraz przy morzu.
Z daleka osad wygląda jak maź pokrywająca skały. W rzeczywistości jest bardzo twardy a jego krawędzie są ostre i podobnie jak skały mogą poranić ręce.
Jeszcze puste i czekające na sezon plaże.
Trochę więcej miejsca na koc lub ręcznik – ciekawe jak to wygląda w pełni sezonu?
Oprócz przygotowanych pod turystę miejsc znajdujemy także opuszczone i zapomniane hotele. Ten na zdjęciu znajduje się w Krvavicy...
…i najwyraźniej czeka na lepsze czasy.
W Krvavicy znajduje się też przystań „Ramova”. Cumuje to sporo jachtów i jest również knajpa dla żeglarzy.
Prawdziwy bolid portowy przystosowany do transportu wszystkiego. Opony też prosto z toru F1 – zero bieżnika.
Wieczorem siadamy na chwilę przy Adriatyku.
<
>
1 / 15
Czwartek, 24 kwietnia 2014.
W drodze do Dubrownika. Po raz kolejny przekonujemy się, że droga na południe jest bardzo malownicza.
Jadąc do Dubrownika przekracza się granicę z Bośnią i Hercegowiną. Na wszelki wypadek warto mieć paszporty.
Dotarliśmy. Do Dubrownika wjeżdżamy mostem zawieszonym nad zatoką.
W Dubrowniku mieszka około 43 tys. mieszkańców. Niegdyś był ośrodek handlu rangi europejskiej, obecnie przede wszystkim ośrodek turystyki. Stare miasto Dubrownika stanowi unikalny w Europie, zachowany w całości układ urbanistyczny średniowiecznego miasta wraz z systemem umocnień obronnych. Jako takie zostało w całości wpisane na listę dziedzictwa kulturowego. Na starym mieście znajdują się niemal wszystkie zabytki Dubrownika. Największe wrażenie robią jednak mury obronne, dzięki którym miasto nigdy nie zostało zdobyte.
Charakterystyczne wąskie i ciasne uliczki. Bardzo przypominają te z Trogir i Primošten.
Staramy się chodzić z dala od głównych uliczek. Stare miasto jest zamieszkiwane przez Chorwatów - pod drodze mijamy mieszkańców.
Niektóre uliczki oplatają pnącza oraz rośliny rosnące na starych murach. Dodaje im to interesującego charakteru
Widok z murów na ulicę Placa w stronę wieży zegarowej.
Postanawiamy zwiedzić Dubrownik chodząc po murach. O ile nie ma wstępu na Stare Miasto, o tyle za chodzenie po murach trzeba zapłacić 50 pln od osoby. Tak czy inaczej warto - ponieważ to chyba najlepszy sposób na obejście miasta.
Z murów rozciągają się fajne widoki na nabrzeże. Przestaje dziwić fakt, że miasto nigdy nie zostało zdobyte.
Interesujące jest to, że Stare Miasto jest nadal w „użyciu”. Mieszkańcy mają tu szkoły, sklepy i sposoby na suszenie prania.
Mało atrakcyjne turystycznie boisko. Dla nas bardzo ciekawy element. Świadczy o tym, że miasto mimo swojej zabytkowości wciąż żyje.
Fragment murów obronnych od strony zachodniej.
Na pamiątkę postanawiamy wybić sobie replikę dukata z czasów kiedy Dubrownik miał status samodzielnego miasta.
Wąskimi, otoczonymi skałami ulicami opuszczamy miasto. Wracamy do Krvavicy na szklankę swojskiego wina.
<
>
1 / 16
Piątek, 25 kwietnia 2014.
Z samego rana wspinamy się samochodem drogą na Sveti Jure - najwyższy szczyt w paśmie Biokovo w Górach Dynarskich. Prowadzi do niego droga asfaltowa, co tym bardziej zachęca nas do zdobycia. Wjazd na drogę do szczytu znajduje się przy trasie nr 512 – dokładnie tu. Należy wnieść opłatę za poruszanie się po parku narodowym (25 pln) i na własną odpowiedzialność można ruszyć w góry.
Piątek, 3 maja 2013.
Droga pnie się po zboczu. Zakręty odwracają ją za każdym razem o 180⁰. Jest bardzo ciasno – na drodze mieści się jeden samochód a ewentualne wymijanie jest możliwe tylko na zakrętach lub miejscach do tego wyznaczonych.
Im wyżej się wspinamy, tym lepsze mamy widoki. Tu w dole widać Makarską.
Po drodze mijamy pasące się konie. Spacerują sobie swobodnie. Nie wiemy czy były dzikie, czy może ktoś się nimi opiekował. W okolicy nie ma żywego ducha.
Po pokonaniu pierwszych stromych podjazdów jesteśmy zaskoczeni „płaskością”. Spodziewaliśmy się, że za pierwszymi szczytami pojawią się kolejne, a tymczasem wjechaliśmy na dość płaski teren. Droga wije się między pagórkami. Jedynie błękit morza przypomina mam, że zaraz za tymi graniami są kilkusetmetrowej wysokości ściany.
Dalszy etap wspinaczki. Droga bezpośrednio nad urwiskiem robi wrażenie.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy docieramy do pierwszego śniegu. Jesteśmy już mniej więcej na wysokości 1600 m.n.p.m
Ostatnia prosta na Sveti Jure.
Zaraz przed szczytem parkujemy samochód i ostatnie metry pokonujemy pieszo.
Ta, da! Szczyt! Trzeba przyznać, że nie zdobywaliśmy jeszcze gór przy pomocy samochodu – to naprawdę niezła frajda.
Na szczycie oprócz przekaźnika telewizyjnego znajduje się stara kapliczka. Jest zamknięta.
Pogoda się szybko zmienia. Mieliśmy trochę szczęścia, kiedy rozwiało chmury. W drodze powrotnej jest już mglisto.
Wracając odbijamy jeszcze na Vošac – 1421. m.n.p.m. Tu także znajduje się zamknięty budynek. Szczyt jest położony na samym skraju urwiska. Poniżej jest już praktycznie tylko morze. Stajemy nad grani czekając, aż chmury otworzą widok na morze.
Nawet przykryte chmurami urwisko potrafi wyglądać niesamowicie.
W końcu się udaje. Jak na życzenie pojawia się małe okienko z fantastycznym widokiem.
W budynek na szczycie wmurowany jest trójkątny metalowy symbol. Okazuje się, że jest to.. pieczątka. Można ją pomalować mazakiem (jeśli akurat go mamy) i odbić sobie na kartce potwierdzenie, że się tu było. Ciekawe.
<
>
1 / 15
Sobota, 26 kwietnia 2014.
Opuszczamy południe Chorwacji. Kierujemy się na północ w stronę Parku Narodowego Welebitu Północnego (National Park Sjeverni Velebit). Liczymy też, że po drodze pogoda się poprawi…
Chorwacja ma w zasadzie jedną autostradę biegnącą na północy na południe. Trochę jak u nas. Wskakujemy na trasę A1 i połykamy kolejne kilometry.
National Park Sjeverni Velebit to raj dla wspinaczy skałkowych. Jest tu masa tras wspinaczkowych. Najtrudniejsza jaką widzieliśmy to 8b (dla nie wtajemniczonych – to trudność dobra dla Spidermana)
Szlak biegnie wąwozem. Na jego ścianach wspina się masa ludzi.
Wspinacze siedzą sobie dosłownie na „barana”. Ciężko jest znaleźć wolne miejsce.
Żeby pokazać skalę i wielkość tego wąwozu – dwójka wspinaczy na ścianie kilkadziesiąt metrów nad ziemią.
Udajemy się w drogę do miasta Pula. Po drodze mijamy skaliste wyspy Chorwacji. Ze względu na kolor przypominają nam wielkie bryły lodu unoszące się na wodzie. Krajobraz trochę arktyczny.
Na północy Chorwacji jest sporo tuneli. Najdłuższy jakim jechaliśmy miał długość 5062 m. Dla porównania najdłuższy tunel w Polsce ma długość 1601 m. Znajduje się na trasie kolejowej Wałbrzych – Kłodzko, jest to Tunel pod Małym Wołowcem.
Po długiej jeździe w tunelu wyjazd może oślepić.
Pula – miasto w Chorwacji, największe na półwyspie Istria, położone na południowym skraju półwyspu nad Morzem Adriatyckim. Atrakcją jest amfiteatr. Został zbudowany najprawdopodobniej przez cesarza rzymskiego Wespazjana. Mógł pomieścić 23 tys. ludzi, a na jego terenie organizowane były walki Gladiatorów, dzikich zwierząt, a nawet naumachie (bitwy morskie). Obecnie jest on jednym z trzech najlepiej zachowanych amfiteatrów Starożytnego Rzymu (dwa inne to Koloseum i amfiteatr w Al-Dżamm).
Trzeba przyznać, że budowla robi wrażenie. Również ze względu na to, że nawet wkomponowana w nowoczesne miasto, wciąż sprawia wrażenie wielkiej i masywnej.
Akustyka w Amfiteatrze jest fenomenalna. Na trybunach dobrze słychać rozmowę ludzi z głównej płyty.
Amfiteatr udostępnia zwiedzającym także podziemia. Można tam obejrzeć kamienne misy i urządzenia to wyciskania oliwy z oliwek oraz naczynia do jej przechowywania.
Resztki amfor.
Wieczorem trafiliśmy w okolice Novigradu. Znaleźliśmy pokój w przyzwoitej cenie. Niestety zapach stęchlizny nie pozwolił nam dobrze się wyspać. Generalnie unikamy miejsc, w których zbyt intensywnie pachnie różnego rodzaju odświeżaczami. Te zapachy mają tylko przykrzyć prawdziwe „zło”.
<
>
1 / 14
Niedziela, 27 kwietnia 2014.
Mieliśmy zostać w Novigradzie jeszcze około 2-3 dni. Jednak pogoda nie dopisywała a siedzenie w mieście kiedy pada to nie jest najlepszy pomysł na urlop. Postanowiliśmy jechać dalej – do Słowenii.
Granice ze Słowenią przekraczamy w mieście Dragonja.
W pewnym momencie dochodzimy do wniosku, że może warto pojechać na „jeden strzał” od razu do Polski. Zobaczymy jak nam pójdzie. Po drodze chcemy jeszcze zatrzymać się w Mariborze.
Maribor to drugie pod względem wielkości miasto w Słowenii. W roku 2002 miało 115 693 mieszkańców. Położone kilkanaście kilometrów od granicy słoweńsko-austriackiej, przy autostradzie prowadzącej z Wiednia do Lublany i dalej do Triestu we Włoszech. W centrum, około 150 metrów wzdłuż nabrzeża znajduje się, uważana przez miejscowych za najważniejszą atrakcję, Stara Trta – najstarsza winorośl na świecie.
Stara winorośl (slov. Stara trta) – najstarsza winorośl na świecie, mająca około 400 lat. Dzięki swojemu wiekowi została wpisana do Księgi rekordów Guinnessa. Dowodem potwierdzającym wiek winorośli są dwa obrazy z 1657 i 1681 roku, przedstawiające budynek wraz z tą winoroślą. Obecnie znajdują się one w Styryjskim Archiwum Regionalnym w Grazu i Regionalnym Muzeum w Mariborze. W roku 1972 prof. dr Rihard Erker, dendrolog z uniwersytetu w Lublanie, przeprowadził badania stwierdzające wiek na przynajmniej 350 lat, a nawet 400 lat.
Stara trta na zdjęciu archiwalnym…
… i współcześnie.
Każdego roku winorośl rodzi pomiędzy 35 a 55 kilogramów winogron, z których wytwarza się około 100 butelek wina. Rokrocznie organizowany jest również festiwal, podczas którego zbiera się winogrona tradycyjną metodą.
O godzinie 14:30 mijamy Wiedeń.
Staramy się połknąć jak największą ilość kilometrów – ciągle z planem dotarcia do Warszawy. Pogoda nam dopisuje. Za oknem jeszcze Austria – okolice Wilfersdorf.
A to już Czechy. Pokonywanie trasy idzie nam całkiem nieźle – zbliżamy się do Ostravy.
Polska! O 18:26 przekraczamy granicę – jeszcze tylko 370 km do Warszawy.
Trzeba przyznać, że niektóre fragmenty A1 biją na głowę nawet austriackie autostrady. Naprawdę nie ma na co narzekać. No, może na długi czas oczekiwania…
23:03 - ulica Grójecka. Udało się! Jesteśmy w domu. Dziś przejechaliśmy ponad 1200 km. Myśleliśmy, że będą nas bolały plecy i ścierpną nam nogi. Ale nic takiego się nie stało. Samochód spisał się na medal. Owszem jesteśmy zmęczeni – ale wyśpimy się już we własnych łóżkach!
Podsumował nas licznik w samochodzie. Dobranoc.
<
>
© 2015 | www.1000000km.pl