3991 KM
Rumunia czarnym szlakiem
Dzień 1
Dzień 2
Dzień 3
Dzień 4
Dzień 5
Dzień 6
Dzień 7
Samochód
1 / 3
Rumunia. W planach, Karpaty, Dracula, najlepsza droga na świecie czyli Transfăgărășan, Czarny Kościół no i oczywiście Morze Czarne. Rodzina i znajomi straszą nas przed wyjazdem beznadziejnymi drogami, tym że nas pewnie porwą, dzikim krajem pełnym dziwnych ludzi. Jedziemy. Bez względu na wszystko.
Sobota 27 kwietnia 2013.
Ci którzy nie byli nigdy w Rumunii powinni spróbować. Nie chcemy już na wstępnie odkrywać wszystkich ciekawostek. Wybraliśmy się w podróż z zaznaczonymi wstępnie punktami do których dojedziemy - bez konkretnego planu drogowego. Będziemy improwizować. Trasa obejmuje wizytę w Sighișoara (miejscu w którym urodził się Dracula) przejazd przez Karpaty, błotne wulkany Vulcanii Noroioși de la Pâclele Mari, przejazd na wybrzeże i odpoczynek w Mamaii. Potem powrót przez Bukareszt, przejazd Transfăgărășan, Sibiu, Budapeszt, Bratysława i Warszawa. Blisko 4000 km.
Towarzyszyć nam będzie Ford Focus III Hatchback 1,6 l TDCi. Startujemy z Warszawy.
Polskę opuszczamy dokładnie o 19:53 na przejściu w Barwinku. Winieta na drogę i Słowacja. Dziś celem są Košice. Mijamy kolejkę tirów i mówimy "Ahoj!" Słowakom.
Do Košic docieramy o 23:00, co nie pozwala nam zwiedzić miasta. Poza tym jesteśmy zbyt zmęczeni żeby zwiedzać. Na dobranoc prysznic, sen i całkiem fajny widok z okna.
<
>
1 / 15
Niedziela, 28 kwietnia 2013.
Na Węgrzech się zgubiliśmy. Pogoda nam nie sprzyjała. Zimno i pada. Niedaleko miejscowości Gönc skręciliśmy w lewo zamiast jechać prosto. Trudno. Musieliśmy wrócić się około 50 km. Za to trafiliśmy na całkiem fajny widok za oknem.
W zasadzie nie pamiętamy czego się spodziewaliśmy po wizycie na Węgrzech. Ponieważ postanowiliśmy nie jeździć autostradami (w miarę możliwości), zobaczyliśmy że tak naprawdę Polska niewiele się różni od Węgier. Mamy takie same dziury w drogach i podobne małe wioski przytulone do ulic bez chodników.
Nie mieliśmy bladego pojęcia co to za zamek. Trafiliśmy w to miejsce przypadkiem. Zamek pojawił się na horyzoncie więc skręciliśmy z trasy żeby się bliżej przyjrzeć. Okazało się później że to Boldogkői vár. (więcej po Węgiersku)
Węgrzy potrafią mieć fatalne drogi. Naprawdę fatalne. Jak widzisz coś takiego to zastanawiasz się czy nie zawrócić.
Niespodzianka. Na trasie Tokaj. Minęliśmy winnice tak zwanego „węgrzyna”. Wina tokajskie są znane i cenione w całej Europie już od XV wieku. Tokaj należy do Tokajskiego regionu winiarskiego
Tokajskie winnice.
Drogą 49 wjeżdżamy do Rumunii. Pierwsze za granicą to miasteczko Dorolţ w którym mieszka ponad 85% Węgrów i zaledwie jakieś 5% Rumunów. Reszta to Romowie – tzw. Cyganie. Zaraz po przekroczeniu granicy musieliśmy kupić kolejną winietę. Zatrzymaliśmy się i obserwowaliśmy jak samochód przed nami oblegają Romskie dzieci. To był jeden z dwóch (słowo honoru) przypadków, gdzie widzieliśmy żebrzących Romów w Rumunii.
Uliczka w Satu Mare. Kierujemy się w stronę Cluj Napoca (Kluż-Napoka) dawnej stolicy Siedmiogrodu (Transylwanii)
Mijając przydrożne cmentarze obserwowaliśmy wielu ludzi z torbami, reklamówkami i koszami. To rumuński Poniedziałek Wielkanocny. Nie ma tu tradycji Dyngusa. Zamiast tego odwiedza się groby bliskich, przynosząc ze sobą pożywienie i dzieląc się nim na cmentarzu z każdym, kto o nie poprosi. Z reguły jest to kasza, chleb i jajka.
Niesamowite historie o koszmarnych rumuńskich drogach trochę minęły się z prawdą. W zasadzie drogi są takie jak w Polsce. Czasem dziurawe, czasem bardziej dziurawe ale jest też sporo bardzo dobrych dróg i autostrad. Generalnie drogi w Rumunii są szersze niż w Polsce – to taka ciekawostka. Na oko – szersze o jedną trzecią. Efektem jest bardziej komfortowa jazda. Na zdjęciu droga w stronę Sighișoara – powoli zbliżamy się do Alp Transylwańskich lub jak ktoś woli - Karpat Południowych.
Takimi znakami praktycznie nikt się nie przejmuje. Albo się jeździ tak jak Rumuni, albo jest się zagrożeniem na drodze. W ogóle to musimy przyznać, że ku naszemu zaskoczeniu kultura jazdy w Rumunii jest (sic!) większa niż w Polsce.
…czasem zdarza się, że w cale nie ma drogi.
Dość charakterystyczny obrazek. Podobno w Rumunii trawę zjada 12 milionów owiec. Polsce wg danych GUS z końca 2012 r. owiec było 124 tysiące.
Kolejny charakterystyczny obrazek. Po drodze mijamy sporo takich wozów. W nocy stają się one problemem bo zazwyczaj nie mają świateł. Podobnie jest z pieszymi. Trzeba naprawdę uważać.
Zachód słońca w drodze do Sighișoara. Pokonaliśmy ponad 500km – jeszcze jakieś 100km przed nami…
<
>
1 / 24
Poniedziałek, 29 kwietnia 2013.
Pierwszy nocleg jaki trafiliśmy w Sighișoara – Hotel Transylvania. Trzeba mieć na względzie, że w Rumunii gwiazdki hotelowe nie są takiej samej ważności jak w Polsce i Europie Zachodniej. Profilaktycznie trzeba odjąć co najmniej jedną gwiazdkę, żeby standard się mniej więcej zgadzał. Ceny niestety są na poziomie Polskim. Wcale nie jest taniej.
Sighișoara jest znana z powodu znakomicie zachowanego Starego Miasta wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Jednak bardziej znana jest jako miejsce urodzenia Włada II Diabła (rum. Vlad Dracul; ur. ok. 1390) czyli Hrabiego Drakuli.
Rumunii nie specjalnie przywiązują się do zakazów i nakazów. W (teoretycznie) chronioną prawem 200 letnią bramę spokojnie wbijają gwoździe żeby rozwiesić kram z pamiątkami. Do centrum Starego Miasta można wjechać samochodem i wynająć tam nocleg. Miasto funkcjonuje praktycznie tak samo jak przeciętne miasteczko ze zwykłym rynkiem - nie dotkniętym Dziedzictwem Kultury UNESCO.
Fragment Domu pod Jeleniem na Starym Mieście.
Punkt "prawie" kulminacyjny. W budynku gdzie urodził się Drakula znajduje się mała restauracyjka. Pokój Drakuli jest na piętrze.
Jeden z punktów wycieczki: miejsce urodzenia Hrabiego Drakuli. Budynek jest bardzo niepozorny i w zasadzie nieoznaczony. Gdyby nie mała restauracja z wizerunkiem Hrabiego w pelerynie można było by to miejsce spokojnie ominąć.
Jedna z uliczek Starego Miasta. Choć część budynków jest w fatalnym stanie to całość sprawia wrażenie zadbanego miejsca.
Kolejne obrazki ze Starego Miasta. Momentami przypomina to Złotą Uliczkę w Czeskiej Pradze.
Poranek na Rynku.
Droga do Braszowa. Przed mami po raz pierwszy rysują się szczyty Alp Transylwańskich.
Sporo miejsc jest w Rumunii oznaczanych w ten sposób: biały napis na najbliższym wzgórzu. Od razu można się zorientować gdzie dotarliśmy.
Rynek w Brasov (Braszów). Miasto Założone w 1211 roku przez Krzyżaków - ósme co do wielkości w Rumunii. I jak widać bardzo ładne.
Pyszna lemoniada w jednej z knajpek na rynku.
Chcieliśmy spróbować jakiś lokalnych specjałów. Tu nadziewana wieprzowina z papryką...
…a tu dziczyzna - jeleń. W tym regionie funkcjonuje sporo symboli jelenia. Wcześniej widzieliśmy dom Pod Jeleniem, jelenia na budynku, restaurację pod jeleniami, więc trudno było wybrać inne danie.
Ciekawe wnętrze jednego z lokali w których jedliśmy. Sporo poroży na ścianach.
Czarny Kościół (rum. Biserica Neagră) to największa budowla sakralną w Rumunii i jednocześnie największy późnogotycki kościół halowy na wschód od Wiednia. Czarny Kościół jest kościołem obronnym, który w razie wojny służył jako schronienie dla mieszkańców. W 1689 roku kościół spłonął, co spowodowało, iż jego elewacja nabrała czarnej barwy. Niestety nie dane nam było zajrzeć do środka z powodu prac remontowych.
Przejeżdżamy przez Karpaty. Widoki i drogi są niesamowite. Jedziemy wiaduktami zawieszonymi bezpośrednio na jeziorem. Droga biegnie kilkadziesiąt metrów nad lustrem wody.
Drum Bun! Czyli: szczęśliwej podróży!
Około 17:00 docieramy do Vulcanii Noroioși de la Beciu w rejonie Berca. Miejsce oznaczono zgodnie ze zwyczajem: napisem na wzgórzu.
Krajobraz zupełnie księżycowy i nieprzystający do otaczającej ten płaskowyż zieleni. Zupełnie jakby ten fragment spadł z innej planety. Wszystko pokryte jest wyschniętym błotem, wyrzucanym przez stożki wulkaniczne rozsiane w okolicy. Błotne wulkany to ewenement na skalę światową. Tworzą się poprzez błotnistej mieszaniny wody, iłu i piasku. W czasie erupcji wydostają się na powierzchnię bloki ze skał podłoża wynoszone przez błoto. W wulkanach błotnych Rumunii obserwowano bloki o wadze 2,64 tony i objętości 1,2 m3. Wulkany tego typu często występują na terenach roponośnych. Obserwuje się je w Rumunii (rejon Berca), na półwyspie Kerczeńskim, w Kaukazie (szczególnie w Azerbejdżanie na półwyspie Apszerońskim), w północnym Iranie, Pakistanie, Iraku, Wenezueli, Kolumbii, Indiach, Birmie oraz południowych stanach USA.
Jeden ze mniejszych stożków wypluwający błoto.
Głębokość takiego wąwozu często przekracza 2 metry. Jeśli jest suchy można zejść do środka i spacerować jak w labiryncie.
Spora część wulkanów to sadzawki z których powoli sączy się błotnista maź. Ta na zdjęciu ma średnicę około 3 metrów. Woda i błoto w wulkanach są zimne. Można spokojnie włożyć tam rękę (co zresztą zrobiliśmy). Podobno zdarzają się ludzie, którzy wskakują do krateru w celu odbycia kąpieli błotnej. Trzeba się jednak liczyć z tym, że zapach po kąpieli nie będzie zbyt przyjemny.
<
>
1 / 14
Wtorek, 30 kwietnia 2013.
Dotarliśmy nad Morze Czarne. Śniadanie w hotelu przy plaży. Zeszłej nocy do 23:00 jeździliśmy po Mamaji szukając noclegu w jakimś hostelu / motelu. Zmęczeni zdecydowaliśmy się na hotel. Nie mieliśmy ochoty spać w samochodzie. Dzięki temu rano mogliśmy delektować się śniadaniem na plaży.
Mamaja to najstarsza i największa miejscowość wypoczynkowa w Rumunii. 70 lat temu to była zwyczajna rybacka wioska. Dziś jest tu nawet kolejka gondolowa, która pozwala na oglądanie kurortu z lotu ptaka.
Plaże w Mamaii. Sporo tu hoteli zaraz przy morzu. Jesteśmy przed sezonem. Praktycznie sami.
To co z daleka wygląda jak piasek z bliska zamienia się w pokruszone muszle. Mogłoby służyć jako peeling ale niestety dość mocno tnie stopy. Bez klapek ani rusz.
Tak właśnie miażdży się muszle. Plaże są praktycznie z tej miazgi zrobione. Piasek zaczyna się wiele metrów od wody.
Spokój i ani żywego ducha...
Hotel w którym się zatrzymaliśmy. Standard „około” 3 gwiazdek. Spokojnie możemy polecić. Mają bardzo dobrą kuchnię.
Rumuńskie plaże to pewnego rodzaju kontrast. Trochę przypominają Sopot z lat 80. Stoją tam już przyzwoite hotele i stoją tam także pozostałości po przyzwoitych hotelach. Czas jakby stanął w miejscu. Jest w tym trochę nostalgii i przypomnienia, że nic nie trwa wiecznie. Kapitalizm mierzy się z reliktami socjalizmu. Niepewność z pozornym bezpieczeństwem, stare z nowym.
Pomost. Chyba jeszcze z czasów Ceausescu. Powoli rozpada się na drobne kawałki. Takich budowli jest w Mamaii więcej. Wyglądają jakby zostały porzucone zaraz po obaleniu poprzedniego ustroju. Spokojnie czekają na swój koniec.
Dowód na „czarność” Morza Czarnego.
Jeden z nowych pomostów w Mamaii. W tle widać kolejkę linową nad kurortem.
Kolejka linowa z bliska. Nie przejechaliśmy się. Jakoś nie mieliśmy ochoty. Ale widzieliśmy, że działa.
Pachygrapsus marmorafus – prościej: krab. W Morzu Czarnym krab jest imigrantem. Jego pierwotną ojczyzną są wybrzeża Morza Śródziemnego.
Plaża popołudniem.
Jeden ze smaczniejszych trunków. W zasadzie najsmaczniejszy jaki piliśmy - Solitos. Widzieliśmy to w Polsce. Cena około 7 PLN za butelkę 0,3L. Oczywiście na miejscu jest tańszy. Pycha.
<
>
1 / 22
Środa, 1 maja 2013.
Wschód słońca nad Morzem Czarnym. Pakujemy się i opuszczamy Mamaję. Przed nami najlepsza droga na świecie czyli Transfăgărășan.
Ciekawostka na parkingu przed hotelem. Dacia – marka samochodów ostatnio reaktywowana. Ta akurat to wspomnienie poprzedniego ustroju.
Constanta znajduje się kilka kilometrów od Mamaii. Jest największym portem handlowym Rumunii. Całość funkcjonuje trochę jak Polskie Trójmiasto. Przy wyjeździe żegna nas statek.
Dowód na to, że w Rumunii są naprawdę porządne drogi. Więcej: są nawet lepsze, niż najlepsze w Polsce. Pędzimy autostradą A2 do Bukaresztu.
Mosty nad Dunărea, bo tak zwany jest Dunaj po rumuńsku. Długość Dunaju mierzona od styku Brigach i Breg wynosi 2845 km. Rumunia posiada 1075 km drugiej co do wielkości rzeki w Europie. Dunaj wyznacza też zachodnią granicę okręgu Constanta.
Kable na słupie. To dość fascynujące zjawisko w Rumunii. Takich plątanin na słupach jest pełno. I są wszędzie. Nie wiem jak ktokolwiek może się zorientować który kabel jest do czego – ale najwyraźniej funkcjonuje to świetnie.
Lokalni sprzedawcy przy skrzyżowaniach. Można kupić od nich gazetę, okulary, stołek i skarpetki. Nie żartujemy. Mają praktycznie wszystko. Pukają do okna lub wskakują na schodki ciężarówek i tirów.
To jeden z „koniecznych” punktów wycieczek przez Bukareszt. Najcięższy budynek świata - Pałac Parlamentu (rum. Palatul Parlamentului). Wikipedia podaje, że rozpoczęcie budowy pałacu wymagało rozbiórki około 7 km² centrum starego miasta i przesiedlenia około 40 000 ludzi z terenu planowanej budowy. Budowla wykonana jest w całości z materiałów pochodzących z Rumunii. Podczas budowy zużyto milion metrów sześciennych marmuru pochodzącego z Transylwanii. W 1989 roku koszt budowy oszacowano na 1,75 miliardów dolarów amerykańskich.
Rogatki Bukaresztu. Jedziemy dalej.
Transfăgărășan – wjeżdżamy! To podobno najlepsza droga na świece. Tuneli takich ja ten jest na niej całe mnóstwo. Droga Transfogaraska to nazwa drogi krajowej DN7C. Jest najwyżej położoną drogą Rumunii – osiąga 2034 m n.p.m. Droga Transfogaraska została zbudowana w latach 1970–1974 za czasów Nicolae Ceauşescu. Podczas jej budowy wykorzystano 6 milionów kilogramów dynamitu.
Vidraru – jezioro zaporowe na rzece Ardżesz w rumuńskich Górach Fogaraskich, położone na wysokości 839 m n.p.m.
Zapora – zapewnia istnienie jeziora Vidraru. Wysokość sięga 166 m. W tle ośnieżone Karpaty.
Wspinamy się Transfăgărășan. Widoki są niesamowite. Powoli zbliżamy się to najwyższego punktu drogi.
Droga niestety nie jest odśnieżana. Z betonowych mostów spadają wodospady wody z topniejącego śniegu. Momentami zalegają na drodze kamienie pochodzące z tegorocznych lawin.
Znacznik wysokości na trasie.
Koniec. Droga dalej jest nieprzejezdna. Braliśmy taka sytuację pod uwagę, jednak po cichu liczyliśmy na słońce, które roztopi śnieg na drodze. Nie jesteśmy tu sami. Przed zaspą stoi kilka samochodów a ich pasażerowie kręcą się po okolicy. Samo miejsce jest bardzo urokliwe. Jest ciepło, wieje rześkie powietrze z gór. Przed nami ośnieżone szczyty Karpatów. Dotarliśmy dokładnie tu.
Widok na pozostałą cześć drogi. Musimy się wrócić, ponieważ między jednym a drugim końcem Transfăgărășan nie ma żadnego skrzyżowania ani połączenia z inną drogą. Wcześniej obok Vidraru spotkaliśmy Polaków na motocyklach którzy powiedzieli nam, że Transalpina też jest nieprzejezdna. Musimy cofnąć się na drogę DN7 – ponad 109 km. Warto było spróbować. Wiemy, że jeszcze tu wrócimy.
Na drodze DN7. Jedziemy w stronę Sibiu (pol. Sybin). To również ciekawa trasa. Droga wije się wąwozem wzdłuż rzeki Olt.
Wyróżniał się klipsem na uchu. Zaskoczył nas na stacji benzynowej. Jedliśmy hot dogi. Położył uszy spuścił wzrok i tym sposobem dostał swoją porcję jedzenia.
Żegnamy Karpaty. Przebiliśmy się na północ.
Sibiu (pol. Sybin) nocą. Widok z hotelowego okna. Dawny Sybin był ważnym centrum handlu. W 1376 roku rzemieślnicy byli podzieleni na 19 gildii. Miasto było także najważniejszym z siedmiu miast, które dały Transylwanii nazwę Siedmiogród.
Ostatnia niespodzianka tego dnia. Nowe położenie Warszawy w informatorze hotelowym.
<
>
1 / 15
Czwartek, 2 maja 2013.
Śniadanie. Restauracja hotelowa na dachu. Rewelacyjne jedzenie i rewelacyjne widoki na Sybin. Dziś zaczynamy powrót do Polski. Przed nami jeszcze 2 dni drogi.
Nie potrafimy dokładnie skojarzyć ale wydaje nam się, że podobny pomnik stoi w Polsce. Gdzieś to już widzieliśmy…
Tu sprawa jest prostsza. Te same kolory, podobny budynek , praktycznie to samo logo i czcionka… hmm... „Kopiuj – wklej” Galeria Mokotów w Warszawie. Globalizacja pełną parą.
Lokalne jedzenie. Mititei - rumuńskie kiełbaski to tradycyjne danie z grilla. Słowo „mititei” w rumuńskim oznacza "małe rzeczy". Rolka mięsa mielonego składa się z mieszanki wołowiny, jagnięciny i wieprzowiny oraz przypraw takich jak czosnek, pieprz, tymianek, kolendra, anyż, cząber i czasem papryka. Mititei jest serwowane w towarzystwie musztardy i piwa. Danie bardzo popularne w Rumunii.
Podpowiedź dla zmotoryzowanych. Czasem paliwo na stacjach jest tak marne, że samochód traci połowę mocy. Po przetestowaniu kilku różnych stacji paliw pierwsze miejsce zajął Petrom. Generalnie tankowanie gdzie indziej nie ma sensu.
Żegnamy Rumunię. Będziemy tęsknić. To naprawdę ciekawy kraj. Pełen kontrastów i wciąż jeszcze nie zbyt dotknięty korporacjonizmem. Nie da się tego prosto opisać ale mieliśmy wrażenie, że panuje tam pewna swoboda w życiu i kontaktach z ludźmi, której u nas już nie ma. W Polsce jesteśmy zabiegani, zestresowani i zmęczeni. Rumunia przypomniała nam, że kiedyś żyliśmy inaczej. Tylko już o tym zapomnieliśmy…
Węgry – czyli kraj dziwnych i kiepskich dróg. Przynajmniej jeśli chodzi o nasze doświadczenia.
Kilka kilometrów od granicy pierwszy korek na trasie. Pierwszy w ogóle podczas całej wyprawy. Ponad godzina stania w miejscu.
Dotarliśmy do Budapesztu. Miasto bardzo przypomina mam Czeską Pragę i Polski Wrocław. Na ulicach panuje spory ruch i kręci się masa ludzi. Trafiliśmy tu na tzw. długi weekend. Nadchodzą problemy z noclegiem…
Trzeba przyznać, że Budapeszt jest trochę brudnym miastem. Na ulicach minęliśmy całkiem sporo bezdomnych.
Zupełnie przez przypadek wdrapaliśmy się samochodem na dach z parkingiem. Mała panorama dachów Budapesztu.
Uliczki w Budapeszcie bywają wąskie – mają za to swój urok.
Kręcąc się po mieście w poszukiwaniu noclegów mijamy parę siedzącą na moście.
Trochę się tego nie spodziewaliśmy – po 2 godzinach szukania noclegu w Budapeszcie zdecydowaliśmy się pojechać do Bratysławy. Wszystko było zajęte. Od drogich 5 gwiazdkowych hoteli, do których nie chciano nas wpuścić (widać nie wyglądaliśmy zbyt reprezentatywnie), po tanie hostele. Długi weekend – brak miejsc. Zdecydowaliśmy, że skoro Bratysława jest tylko 2 godziny jazdy od Budapesztu to spróbujemy tam.
W Bratysławie po kilku próbach udało się nam coś znaleźć. Ale nie polecamy. Na zdjęciu nie widać jak w pokoju śmierdziało. Okna mieliśmy ustawione na wylot z hotelowej klimatyzacji. Smród i huk przez całą noc. Cena również zbyt wysoka jak na takie okoliczności. Jak się nie ma co się lubi - to się nic nie lubi. Zostaliśmy z barku wyjścia…
<
>
1 / 3
Piątek, 3 maja 2013.
Polska. Po nocy w śmierdzącym pokoju wita nas deszcz. Ważne, że powietrze jest świeże.
Grześ ma świetny slogan reklamowy.
Miło jest powiedzieć: jesteśmy w domu. 3991km za nami. Rumunię polecamy każdemu kto nie był lub tym, którzy nasłuchali się strasznych opowieści o dzikich ludziach w dzikim kraju. Było fantastycznie. To kraj wielu kontrastów których u nas już nie ma – a szkoda.
<
>
1 / 3
Ford Focus III
1.6 TDCi 115 KM
Wystartowaliśmy samochodem z ponad 100 tys. przebiegu. To nas trochę martwiło ze względu na dystans do przejechania. Poza tym obawialiśmy się, że auto nam stanie w połowie drogi. Niestety tak się stało… W najbardziej nieoczekiwanym i niebezpiecznym momencie. Podczas jazdy autostradą do Bukaresztu wyłączył się silnik. Przy prędkości 180km/h. To niestety dość mocno rzutuje na auto. Lepiej mieć mniej schowków i mniej wygodny fotel niż niesprawny silnik w krytycznym momencie.
Jeśli chodzi o samo prowadzenie i komfort jazdy to trzeba przyznać że Focus jest fajnym autem. Przyśpieszenie w porządku, dobrze się tym autem wyprzedza, sporo przestrzeni w środku, dużo schowków. Dobrze się prowadził po Rumuńskich drogach - tych dziurawych i tych lepszych. W tym momencie napisalibyśmy, że to świetne auto ale… incydent z silnikiem mógł nas kosztować życie. Żaden komfort jazdy tego nie przebije.
Nawet Chevrolet, któremu przez ponad 3000 km świeciły się wszystkie kontrolki nie zgasł nam ani razu i w zasadzie bez problemowo dojechał do celu. Tutaj Ford wyraźnie przegrał.
Tak mniej więcej wyglądała awaria silnika. Nie mogliśmy zrobić zdjęcia od razu więc prezentuję to, co wtedy zobaczyłem na podstawie innego zdjęcia. Nie wiemy co się tak naprawdę stało. Jechaliśmy autostradą z prędkością około 180 km/h. Nagle silnik zgasł. Dosłownie. Natychmiast wyświetlił się komunikat na desce rozdzielczej. Dobrze, że to była prosta droga. Samochodem lekko zarzuciło, włączył się system ESP (stabilizacja toru jazdy) i powoli wytracaliśmy prędkość. Z rozpędu dojechaliśmy do stacji benzynowej (szczęście, że akurat tam była). Wyłączyliśmy wszystko na kilkanaście minut. Po tym czasie silnik odpalił normalnie i nie powtórzyło się to do końca trasy. Cokolwiek dziwne zdarzenie i mogło kosztować nas życie. Bardzo nieciekawa perspektywa.
Zaletą Focusa jest przestrzeń i mnogość schowków. Można naprawdę w dość komfortowych warunkach przesiedzieć tydzień w tym samochodzie. Szczególnie przydaje się schowek w podłokietniku który służył nam jako dość pojemna śmietniczka.
<
>
© 2015 | www.1000000km.pl