3427 KM
Polska wzdłuż granic
Dzień 1
Dzień 2
Dzień 3
Dzień 4
Dzień 5
Dzień 6
Dzień 7
Samochód
1 / 13
Postanowiliśmy spróbować czegoś innego. Tym razem objeżdżamy Polskę. 3427 km wzdłuż granic. Start w Warszawie. Odwiedzamy Siemiatycze, Wiżajny, Lubiatowo, Świnoujście, Kostrzyn nad Odrą, Świeradów Zdrój, Zakopane, Wołosate i wracamy przez Terespol.
Sobota, 27 lipca 2013.
Start zaplanowaliśmy w Warszawie. Plan zakłada 7 dni na objechanie Polski. Daje to średnio 490 km do pokonania każdego dnia. Umiarkowany optymizm, jeśli chodzi o polskie drogi. Szczególnie, że nie mamy żadnych autostrad przy granicach. A polskie drogi, cóż… bywają różne. Na razie bardziej niż o dystans martwimy się o samochód który, mamy nadzieję, wytrzyma ten test. Kiepsko byłoby nagle stanąć w polu, pośrodku zupełnie niczego. Mieliśmy już taką sytuację w Rumunii. Wtedy jakimś cudem samochód z zmartwychwstał i mogliśmy pojechać dalej. Zobaczymy jak będzie tym razem. Inny samochód i inna trasa. Przynajmniej język mamy wspólny, wiec jak coś się stanie – szybciej się dogadamy.
W drodze do Starej Kamionki pogoda dopisuje. Za oknami coraz mniej cywilizacji i coraz więcej landszaftów. Można w końcu wyłączyć klimę i wpuścić przez okna świeże powietrze.
Podobne znaki stoją w Bieszczadach. Zamiast wilków są tam niedźwiedzie.
Droga wojewódzka 676. O dziwo bardzo ruchliwa i bardzo mało „asfaltowa”. Tego się nie spodziewaliśmy. Przez prawie 50 kilometrów trzeba jechać średnio 30km/h. Zaskakujący jest naprawdę spory ruch. Jedziemy w grupie kilkunastu samochodów.
Pierwsze ciepłe jedzenie. Niedaleko Smolników (między jeziorami Jaczno i Czarne) trafiamy na Gospodę Jaćwing. Jaćwingowie to wymarły w XVI wieku lud bałtycki, blisko spokrewniony z Prusami i Litwinami. Nie wiadomo czy stąd pomysł na nazwę. Zatrzymujemy się zgodnie z zasadą: jedz jak jest okazja bo nie wiesz kiedy będzie następna. Gospoda to w zasadzie domek zamieniony na jadłodajnię. W menu kilka standardów oraz kilka niespodzianek jak np. „babka ziemniaczana”. Sztućce bierzemy sami, zamówienie przynosi gospodarz. Ruch jest spory. Większość z kilku stolików zajęta. Goście to głównie rodziny z dziećmi. Obok jest sklepik w stylu „dżem, mydło i powidło”.
Danie numer 1 - babka ziemniaczana. Pieczone zgniecione (zmielone) ziemniaki podsmażone na patelni w głębokim tłuszczu. Parzą jak diabli. Trzeba chwilę odczekać zanim poczuje się smak. Zastanawialiśmy się czy nie będzie problemów ze strawieniem tego. Później okazało się, że to był jeden ze smaczniejszych i lżej strawnych posiłków na całej trasie.
Danie numer 2 – Placki ziemniaczane ze zsiadłym mlekiem (na następnym zdjęciu). Technika wykonania chyba taka sama jak Babki Ziemniaczanej. Placki były tak gorące że można było je zjeść tylko w zestawie z mlekiem. Gryz placka + sporo zimnego mleka to jedyny sposób żeby uchronić się przed „odklejeniem” podniebienia. Mleko było wyśmienite. Żadne przemysłowe z kartonu. Prawdziwe zsiadłe mleko. Już dawno takiego nie piliśmy.
Zsiadłe mleko podawane jest w małej wazce. Zimne i smaczne.
Droga ze Stankun do Wikupii okrąża jezioro Wiżajny. To najdalej wysunięta na północny wschód droga w kraju. Mieści się na niej półtora samochodu. Za plecami mamy Litwę. Kraniec północno-wschodni zaliczony.
Brzeg jeziora Wiżajny. Słońce już zaszło. Jeszcze nie ma komarów. Prostujemy nogi po całym dniu jazdy. Samochód już zaparkowany przy jednym z gospodarstw. Zimne piwo i cisza nad wodą. Siedzimy na drewnianej ławeczce obok prowizorycznego pomostu (następne zdjęcie).
Do cumowania łodzi się nie nadaje ale do wędkowania jak najbardziej.
Pierwszy nocleg znaleźliśmy jeżdżąc od gospodarstwa do gospodarstwa. Zaskoczyło nas to, że sporo miejsc na, jak na się wydawało, „odludziu” jest zajętych. W końcu trafiliśmy do domu przy jeziorze. Pokoje wolne. Gospodarstwo prowadzą matka oraz córka z małym synem. Pościeliły nam na piętrze. Mamy obok pokoju taras, na którym można usiąść u poczekać w ciszy, aż zapadnie noc. Panie spodziewają się pierwszych gości za tydzień. Mamy praktycznie całą górę dla siebie. Po chwili rozmowy z gospodyniami dowiadujemy się, że „Pany z Warszawy kupują tu dużo ziemi”, i że boisko na którym od wielu lat dzieciaki grały w piłkę jest położone na starym żydowskim cmentarzu. Teraz wójt nie wie co zrobić bo społeczność żydowska domaga się zamknięcia boiska a innego nie ma...
Wieczorem siadamy na tarasie.
Wieczorny widok z tarasu. Słychać świerszcze i odgłosy ludzi nad jeziorem. Kilka domów dalej, ktoś też wynajmuje pokoje i właśnie przyjechała mocno imprezowa grupa. Postanawiamy jutro zjeść tu śniadanie.
<
>
1 / 15
Niedziela, 28 lipca 2013.
Ruszamy w stronę Węgorzewa. Dziś mamy plan dojechać do połowy wybrzeża. Zobaczymy jak pójdzie. Cieszymy się widokami za oknem Suwalszczyzna jest bardzo malownicza. Pagórki na zmianę z oczkami wodnymi czynią ten region bardzo atrakcyjnym. Mamy wrażenie że moglibyśmy tu wypocząć… gdybyśmy zostali na dłużej.
Widoki przy drodze 651 do Gołdapu. W okolicy jest kilka miejscowości o ciekawych nazwach; Pluszkijemy, Żytkijemy Skaliszkijemy i… Żabojady.
Mosty w Stańczykach.
Drogi na Suwalszczyźnie są wąskie i niestety nie remontowane. Często bez pobocza. Za to bardzo malownicze.
Najbliżej Rosji jak tylko mogliśmy dojechać. Z drogi przez Mażucie widać granicę. Chcieliśmy postawić tam stopę ale po wyjściu zaatakowała nas ogromna chmara robactwa, much i gzów końskich. Skończyło się na zdjęciu.
Klasyka. Polskie remonty. Z jednej strony zdarta nawierzchnia z drugiej wątpliwej stabilności asfalt. Takie remonty ciągną się kilometrami… nie ma szans na wyminięcie się jak ktoś jedzie z naprzeciwka.
Tak wygląda jazda w praktyce…
Czasem wybieraliśmy drogę na skróty (zamiast nowo remontowanej).
W Bartoszycach u Grubego Benka dają niezły kebab.
Karwia. Nad morzem masa ludzi. Masa. Nie ma jak przejechać, nie ma jak zaparkować, nie ma gdzie spać i nie ma szansy na odpoczynek.
Docieramy do Lubiatowa. Mieszkańcy to, jak widać, zwolennicy energii atomowej. Szukamy noclegu. Ludzi, w porównaniu z resztą wybrzeża, prawie tu nie ma. Spokój i cisza.
Warunki niespecjalne. Cena dość wysoka. Jak się nie ma co się lubi, to się nic nie lubi. Zostajemy. W końcu to tylko jedna noc i chcemy zdążyć jeszcze posiedzieć na plaży.
Sanitarka też średnia. Brudna i mokra szmata na wyposażeniu gratis. Woda w instalacji jest słona. Właścicielka podgrzewa wodę morską. Za dostęp do wody pitnej każe sobie płacić osobno. Chyba około 10 PLN dziennie. Miejsce cokolwiek dziwne…
Lokalne i dobre.
Plaża prawie pusta. Miło się odpoczywa po drogach na wschodniej granicy. Lokalne piwko i relaks.
<
>
1 / 13
Poniedziałek, 29 lipca 2013.
Farma wiatrowa w drodze do Kołobrzegu.
Pierwsze trafienie. Krawężnik na zakręcie. Musieliśmy uciekać z drogi lokalnym chłopakom. Do tej pory nie miałem nic do wysokich krawężników przy drogach… ale nabudowali tego badziewia! Opona na szczęście cała.
Za Darłowem w Jeżyczkach zagadujemy Panów przy delikatesach gdzie tu jest jakieś blacharstwo-mechanika. Jeden z nich wysyła nas do garażu swojego kumpla. Kumpel jako jedyny ma kanał w okolicy.
Garaż - kolaż. Pośród ścian zdobionych ze starych drzwi, desek i jakiś paneli, kilka ciekawych „plomb” z obrazów.
Autor nieznany...
Okazało się że Pan Kumpel nie poradzi sobie z oponą bezdętkową. Zostawiliśmy mu dychę za fatygę. Odesłał nas do swojego znajomka , który prowadzi wulkanizację przy torach przed Darłowem. Trafiliśmy bezbłędnie.
Klepanie i wyważenie koła: 30 PLN. Załatwione od ręki.
Steakhouse w Kołobrzegu przy rynku. Przyzwoity placek ziemniaczany z gulaszem. W ogóle przyzwoite jedzenie. Trochę za mała ilość obsługi dla gości – kelner dwoił się i troił a i tak rąk mu nie starczało.
..nie pamiętamy co to było… ale było dobre.
Ujście Świny w Świnoujściu.
Ciekawostka po drodze do Szczecina. Niby wiadomo o co chodzi… ale im dłużej się zastanawiasz tym więcej masz wątpliwości.
Najmniej czytelne tablice informacyjne jakie widziałem. W Szczecinie coś budują lub remontują, ale wywnioskowanie z tego gdzie masz jechać jest prawie niemożliwe.
Pierwszy nocleg w hotelu. Ibis Bugdet w Szczecine. Nie chciało się nam już szukać dalej. Cena czystych prześcieradeł i łazienki – 130 PLN. Mieliśmy plan się dobrze wyspać. Przeszkodziła nam nocna impreza Rosjan piętro wyżej.
<
>
1 / 16
Wtorek, 30 lipca 2013.
Ciekawa brukowana droga – za mała na 2 samochody za duża na jeden.
Kościół Mariacki w Chojnie jeden z największych gotyckich kościołów w Polsce. Trzynawowy, halowy, wzniesiony w latach 1389-1407.
Wejść na dach kościoła to prawie jak wejść Bogu na barana.
19 Przystanek Woodstock. Kostrzyn nad Odrą. Scena dopiero się buduje. Jesteśmy tu dwa dni przed oficjalnym startem. Ludzi i tak jest już sporo. Jeśli ktoś tu nie był to musi wiedzieć, że przynajmniej jeden Woodstock trzeba zaliczyć. Najlepiej z dobrą imprezową ekipą. Taką, której nic nie jest w stanie powstrzymać.
Najważniejszy jest uśmiech!
Rockmetalshop przyjechał na Woodstock efektowną furgonetką.
Kostrzyn na Odrą za nami. W drodze do Świeradowa Zdroju.
Największe rozczarowanie jeśli chodzi o jedzenie w drodze. Bardzo ładne miejsce, gustowny wystrój i… tyle. Na jedzenie czekaliśmy ponad godzinę, chociaż ludzi nie było dużo. I co gorsze – jedzenie było podłe. Babka Ziemniaczana z Gospody Jaćwin bije na głowę to co dostaliśmy. Nie polecamy.
Niespodzianki po drodze. Wesołe owce z wesołym pasterzem.
Wzdłuż zachodniej granicy drogi są długie proste i całkiem niezłe. Nie wszystkie co prawda.
Są jeszcze długie drogi brukowane. Tu prędkość maksymalna to 30km/h.
Jedno z ciekawszych skrzyżowań.
Przed Gryfowem Śląskim. W tle rysują się powoli Góry Izerskie.
Przed Gryfowem trafiliśmy w obszar naprawdę beznadziejnych dróg… Wąskie i strasznie dziurawe – chyba nawet gorsze od tych remontowanych na wschodzie. Przejechanie 20 km zajęło ponad godzinę.
Z Rozdroża Izerskiego widoczna jest kopalnia kwarcu Stanisław. Kopalnia położona jest na Izerskich Garbach (na górze Biały Kamień, mającej przed eksploatacją wysokość 1088 m n.p.m.). Poziom wydobywczy położony jest na wysokości od 1050 do 1080 m n.p.m. Jest to najwyżej położony zakłady wydobywczy w Polsce, a nawet w środkowej Europie. Eksploatacja zamieniła wierzchołek góry w dziurę.
Skrót z Rozdroża Izerskiego do Górzyńca. Drogą 20km – lasem 8km. Nie było się nad czym zastanawiać. Przy okazji zaliczyliśmy trochę jazdy po szutrach.
<
>
1 / 10
Środa, 31 lipca 2013.
Ruszamy wzdłuż południowej granicy. Mijamy Karkonosze ze Śnieżką i kierujemy się w stronę Gór Stołowych i Kotliny Kłodzkiej. Pogoda dopisuje nam od rana. Na chwilę zatrzymujemy się przy sztucznym zbiorniku w Sosnówce. Mamy tu doskonały widok na góry.
Postanowiliśmy wspiąć się przełęcz Okraj i przejście graniczne z Czechami. Kiedyś byliśmy tu zimą. Warto sprawdzić inną porę roku. Widoki są niesamowite.
Zjazd drogą z Przełęczy Okraj. W tle za barierką Rudawy Janowickie.
Domy Tkaczy w Chełmsku Śląskim. Zabytkowy kompleks najlepiej zachowanych drewnianych budynków na Dolnym Śląsku. Do dziś zachowało się 11 domostw wzniesionych w zabudowie szeregowej z charakterystycznymi podcieniami. Tworzą one ciąg komunikacyjny, który kiedyś służył jako miejsce sprzedaży gotowych płócien.
Droga z Tłumaczowa do Radkowa. Trochę asfaltu na niej zostało. Prawdopodobnie jeszcze z przed 1990 roku.
Kaplica Czaszek w Czermnej. Kaplicę zbudował w latach 1776–1804 ksiądz Wacław Tomaszek (czes. Václav Tomášek) proboszcz parafii w Czermnej. Kaplica zawiera kości ofiar wojen na ziemi kłodzkiej, prawdopodobnie z czasów wojny trzydziestoletniej, prusko-austriackiej i szerzących się po niej epidemiach cholery w XVII i XVIII wieku oraz z wojny siedmioletniej (1756–1763). Budowę kaplicy wspomaganą przez Leopolda von Leslie rozpoczęto w 1776 roku. Po wybudowaniu kaplicy ks. Tomaszek z grabarzem Langerem przez blisko 20 lat zbierali w rejonie Kudowy, Dusznik i Polanicy ludzkie szczątki i gromadzili je. Prace przy wystroju kaplicy trwały do 1804 roku.
W kaplicy nie wolno robić zdjęć. Nie rozumiem dlaczego. Zresztą w wielu miejscach w Polsce nie wolno - nawet bez lampy błyskowej. W jednej z jaskiń przewodnik specjalnie gasił światło żeby utrudnić ludziom fotografowanie. Staramy ignorować te idiotyczne zakazy. Jak inaczej pokazać miejsca warte uwagi?
W barze Smaczek przy drodze do Nysy pierogi są średnie, ale schabowy to mistrzostwo.
Nocleg w Ustroniu. Przyzwoity. Cena prawie normalna. Warunki ok. Wygodnie bo nie musieliśmy szukać. Domek stoi przy głównej drodze - hałas z ulicy może trochę przeszkadzać.
Minus na pożegnanie. Bardzo skromny zestaw jak na śniadanie za 30 PLN.
<
>
1 / 15
Czwartek, 1 sierpnia 2013.
Ustroń, Wisła, Istebna. Beskid Śląski prezentuje się fenomenalnie. Pogoda wciąż dobra – jazda i zwiedzanie to sama przyjemność.
Widok na Pasmo Czantorii
Usterka odkryta zupełnym przypadkiem. Zaparkowaliśmy samochód na wzniesieniu tak, że przód był uniesiony. Usiedliśmy kawałek dalej na trawniku i zajadaliśmy bułkę z jogurtem. Jak to w przypadkach się zdarza, nagle zobaczyliśmy że „coś” wisi…
Zestaw naprawczy z delikatesów: sznurek do pieczenia mięsa + rękawiczki do sprzątania.
Rozwiązanie wytrzymało do końca podróży. Tak to często z prowizorką bywa…
Tatry na horyzoncie. Wjazd od strony Czarnego Dunajca.
Jeden z punktów widokowych na drodze nr 960.
Górskie drogi są zdecydowanie najlepsze. Sporo frajdy z jazdy i fenomenalne widoki za oknem.
Cerkiew śś. Kosmy i Damiana w Kotani. Pierwsza cerkiew jaką odwiedziliśmy. Należy do najbardziej typowych budowli sakralnych na zachodniej Łemkowszczyźnie. W skansenie we Lwowie zbudowano jej wierną kopię.
Krzyż prawosławny – najbardziej rozpowszechniony krzyż o ośmiu końcach. Takie przedstawienie zgodne jest z najstarszą tradycją, uważaną za najbardziej autentyczną zarówno przez kościoły wschodnie, jak i zachodnie. Na zachodzie krzyż ten nazywany jest często krzyżem słowiańskim. Pod krzyżem czasem jest umieszczany wizerunek czaszki. Ma być to czaszka Adama, który wg źródeł miał być pochowany pod Golgotą - Miejscem Czaszki.
W pewnym momencie udało nam się uchwycić bociana lecącego zaraz nad drogą.
Najlepszy nocleg podczas całej trasy. Jakimś zbiegiem okoliczności trafiliśmy do Czystogarbu. Doskonałe miejsce noclegowe. Pani Ela przygotowała nam izbę. Właściciele mają tam również małą stadninę koni. Jest cicho i spokojnie – prawie jak na końcu świata. Z dala od głównych szlaków turystycznych, które o tej porze roku pełne są ludzi. Wrócimy na pewno.
Nasza sypialnia.
Wnętrze domu.
Śniadanie Mistrzów! Pani Ela przygotowała nam nieopisaną ilość jedzenia. Do tego pyszna jajecznica z grzankami, kawa lub herbata do wyboru. To śniadanie uczyniło wszystkie inne śniadania na trasie marnymi namiastkami śniadań. Mistrzostwo. Nie mieliśmy ochoty odchodzić od stołu.
<
>
1 / 10
Piątek, 2 lipca 2013.
Wołosate. Dalej już tylko Ukraina. Widok na najwyższy szczyt – Tarnicę. Najbardziej atrakcyjny punkt widokowy w polskich Bieszczadach. Przed nami ostatni zakręt w Terespolu i wracamy do Warszawy.
Turystów w Bieszczadach nie brakuje. Jest 10:00 rano. Tłok na szlaku musi być niesamowity…
Najlepsza stacja benzynowa w drodze do Terespolu. Poważnie. O ile dobrze zapamiętaliśmy jest w Oleszycach przy drodze 865. Kupiliśmy tam płyn do spryskiwaczy w cenie 1,30 PLN za litr.
Zbiorniki z najtańszym płynem do spryskiwaczy w kraju. Zapewniono nas, że jak się go „przepędzi” to można spokojnie pić. Usuwa wszystko i zmywa całe zło. Nam usunął z szyb
4-dniowe owady.
Landszafty w drodze do Terespolu.
Drogi wzdłuż granic często są wąskie – a w takiej sytuacji zupełnie nieprzejezdne.
Ostatnia droga na „skróty”.
To pierwsza i jedyna droga z czerwonej cegły jaką mieliśmy okazję jechać.
Minęliśmy Terespol. Im bliżej Warszawy tym lepsze drogi. I jednocześnie bardziej monotonne…
Tunel przy Zamku Królewskim. Aleja Solidarności – Warszawa wita. Dojechaliśmy. Licznik pokazuje 3427km. Będzie nam brakowało podróży. Już myślimy o kolejnej...
<
>
1 / 12
Chevrolet Cruze
1,8 Benzyna + LPG.
Generalnie samochód prezentuje się dobrze. Zwarta bryła plus agresywny, lekko sportowy wygląd przodu. W miarę przyzwoite „opakowanie” to w zasadzie wszystko. Producent twierdzi, że auto ma 141 KM. Jeśli chodzi o moje wrażenie... to pomylili się o jakieś 50 KM (w dół oczywiście).
Sądziłem, że może to kwestia LPG, ale na benzynie jest bardzo podobnie.
Może to kwestia wagi, ale auto ma w sobie za dużo plastiku żeby to miało znaczenie. Co więc mamy? Spory samochód z kiepskimi jak na tę klasę osiągami i dużym bagażnikiem – typowe auto rodzinne.
Pierwsze zaskoczenie to palące się kontrolki. Jak widać prawie wszystkie. Żeby je zgasić trzeba było delikatnie poruszać dźwignią hamulca ręcznego. To załatwiało sprawę na jakieś 30 minut lub do pierwszych większych wertepów. Kontrolki nas przetrzymały - z przerwami paliły się całą trasę - ponad 3400 km.
W nocy deska prezentuje się czytelnie. Kontrolki się palą, znaczy: wszystko gra, bo nic się nie zmieniło. Licznik przejechanego dystansu przekręca się po 2000 km. To tak jakby producent nie przewidział, że ktoś zechce przejechać tym autem więcej. Przy okazji zaskoczył nas wskaźnik paliwa, który po nocnym postoju pokazał „E” po czym w trakcie drogi sam się zatankował do „F” (w około dwie godziny). Magia.
Nie ma. Patrzyliśmy z każdej strony. Nie ma tylnej wycieraczki. Nikt nie wyrwał, nikt nie schował. Tylnej wycieraczki brak. Ktoś może pomyśleć, że auto ma wspaniałą aerodynamikę i ani woda, ani kurz nie osiadają na tylnej szybie. Sprawdziliśmy - osiadają.
Tyle widać przez tylną szybę jak pada. Gdyby nie światła samochodu jadącego za mną, byłaby tam szara plama w kolorze asfaltu. A co z padającym śniegiem...?
Okazuje się także, że przy okazji mycia przedniej szyby może też umyć kawałek bocznej. Spryskiwacze działają w takiej synergii z wycieraczkami, że nadmiar płynu jest wypychany na boczne szyby. W zależności do prędkości jest to albo strużka przepychana powietrzem, albo gustownie zamazana szyba.
Brak widoczności z tyłu. W połączeniu z brakiem czujników cofania (w tej wersji) efekty są kiepskie. Rura na parkingu przy delikatesach zostawiła swój podpis.
Wnętrze jest plastikowe i niezbyt trwałe. Jak na dwu letnie auto z rodziną i dwójką dzieci zużycie jest bardzo widoczne. Plastik, z którego są wykonane elementy wnętrza jest często uszkodzony lub oderwany. Gniazdo na zapalniczkę pęknięte i wyrwane. Marny dowód jakości.
Wyłamana dźwignia podnoszenia fotela kierowcy oraz fragment plastikowej obudowy (już pękniętej i odstającej).
Gniazdo zapalniczki przy fotelach tylnych. Przydaje się do ładowania telefonów kiedy gniazdo przy kierowcy zajmuje GPS (nie ma go na wyposażeniu w tej wersji). Niestety cała plastikowa obudowa wypadła z zatrzasków i odstaje od tapicerki. Można tam spokojnie włożyć rękę.
Największe zaskoczenie. Dużo przycisków - żaden nie działa. Ok, działa klakson. Zapomnieli podłączyć w fabryce? Samo się rozłączyło? Nie wiadomo. Dzięki temu mamy kilka przełączników, którymi możemy sobie dowolnie pstrykać.
Generalnie samochód się sprawdził w długiej trasie. Poza rzeczami wymienionymi wcześniej jest dość wygodny, ma sporo przestrzeni z przodu i pojemne schowki. Oczywiście mogłoby być lepiej. Nie obraziłbym się za lepsze osiągi. Szczególnie przyspieszenie oraz mniejsze spalanie. 11-12 litrów gazu i około 10 litrów benzyny na 100 km - jest nad czym pracować. Chevrolet jest powolnym autem. Można go polubić ale nie można się nim zbytnio nacieszyć. Przyzwoite opakowanie dla średnich wrażeń. W sam raz dla rodziny na wakacje. Chociaż może nie do końca...
<
>
© 2015 | www.1000000km.pl