1378 KM
Słowacki Raj
Dzień 1
Dzień 2
Dzień 3
Dzień 4
Dzień 5
1 / 14
Jeden z tak zwanych długich weekendów. Kilka dni na wyrwanie się z miasta i zobaczenie czegoś interesującego. Jeśli się chce na chwilę zmienić otoczenie to najłatwiej jest pojechać w góry lub nad morze. Podróż nie trwa długo i łatwo jest dotrzeć tego samego dnia na miejsce. Tylko że… będziemy to my i dziesięć tysięcy innych osób. Dlatego postanowiliśmy pojechać trochę dalej niż góry na południu. Słowacki Raj leży dosłownie w cieniu Tatr – czasem najciemniej jest właśnie pod latarnią.
Środa, 18 czerwca 2014.
Chcieliśmy pojechać tak aby nie wracać tą sama drogą i prawie się udało. Pokryły się jedynie fragmenty. Za to trzeba przyznać, że droga powrotna zupełnie nas zaskoczyła. GPS ustawiliśmy na wyznaczanie najkrótszej drogi. Poprowadził nas bardzo malowniczymi zakątkami. Spokojnie możemy polecić każdemu ten eksperyment: najkrótsza trasa z Piwnicznej Zdrój do Radomia.
„W Pacanowie kozy kują
więc Koziołek, mądra głowa,
błąka się po całym świecie,
aby dojść do Pacanowa".
Zupełnie przypadkowo trafiamy do Pacanowa. Świetnie się składa bo i tak planowaliśmy kiedyś tu dotrzeć.
Miasteczko wita nas małym skwerkiem w centrum na którym stoją dwa pomniki Świętego Floriana – patrona strażaków (większy) i Koziołka Matołka (niestety mniejszy).
W Pacanowie znajduje się także Europejskie Centrum Bajki. Oczywiście przy ulicy Kornela Makuszyńskiego 1. Wstęp można zarezerwować lub, jeśli jest możliwość, dołączyć się do grupy. Wchodzimy – nie moglibyśmy tego pominąć.
Każdy odwiedzający musi założyć „bajkowe kapcie”. Bilet kosztuje 22 pln, więc nie jest drogi. Wchodzimy razem z grupką dzieci. Jest zabawnie – można sobie przypomnieć wszystkie dawne bajki, na które tak bardzo czekało się każdego dnia przed pójściem do łóżka. Mamy z tego więcej frajdy niż same dzieci.
Muzeum wewnątrz. Jest naprawdę bajkowo. Pani przewodniczka, z zawodu wróżka, opowiada nam o bajkach i bawi się z nami w bajkowe zgadywanki. Na chwilę zatrzymujemy się na dworcu w Pacanowie gdzie czekamy na przyjazd Koziołka.
Smocza jama z bajki o… Szewczyku Dratewce. Dobrze sobie to wszystko przypomnieć. Czujemy się jak w wehikule czasu. Można na chwilę znowu poczuć tą beztroskę bycia dzieckiem.
Tajemniczy ogród w którym jest magiczny pień drzewa. Tylko odważni mogą przez niego przejść.
Pomysł na ten ogród jest świetny. Poważnie. Jeśli kiedyś będziemy chcieli mieć własny ogród, to na pewno będzie inspirowany tym co zobaczyliśmy tutaj.
Wróżka przewodniczka zabiera nas na bajkę o Małej Syrence. Leżymy na podłodze wyścielonej materacami. Dzieciaki obok nas leżą na plecach, na brzuchach i na sobie.
Nie mogło zabraknąć seansu z Koziołkiem Matołkiem w roli głównej.
W kryształowych kulach zamknięte są bajki z całego świata. Można ich posłuchać i pobawić się w zgadywanki z wróżką przewodniczką.
„Westchnął cicho nasz koziołek
i znów poszedł biedaczysko
po szerokim szukać świecie
tego co jest bardzo blisko.”
Opuszczamy Pacanów. Czas na dalszy ciąg przygód.
Późnym wieczorem docieramy do Nowej Wsi Spiskiej (słow. Spišská Nová Ves) Okolice Spiskiej Nowej Wsi były zasiedlone już w neolicie. Osadnictwo słowiańskie istniało tu już w czasach państwa wielkomorawskiego. Na obszarze dzisiejszego miasta leżała prawdopodobnie znana skądinąd słowiańska osada Iglov. Osada ta została zniszczona i opuszczona podczas najazdów mongolskich, ale później została zasiedlona ponownie przez ocalałych dawnych mieszkańców. W jej sąsiedztwie w połowie XIII wieku powstała osada saskich kolonistów Neudorf (Villa Nova). Dzisiejsza Spiska Nowa Wieś powstała z połączenia obu wsi.
<
>
1 / 15
Czwartek, 19 czerwca 2014.
Następnego dnia rano ruszamy aby zdobyć Łomnicę – drugi co do wysokości (2634 m n.p.m.) po Gerlachu (2655 m n.p.m.) szczyt Tatr, położony w słowackiej części Tatr Wysokich. Jednak chmury zasłaniające szczyt przekonują nas do przełożenia tego na inny dzień. Powyżej Doliny Małej Zimnej Wody (słow. Malá Studená dolina) szlibyśmy już we mgle, a liczyliśmy na fajne widoki Tatr. W końcu mamy jeszcze 3 dni żeby spróbować.
Zamieniamy zdobywanie szczytu na zdobywanie zamku. Zamek Spiski (słow. Spišský Hrad) to zabytkowy kompleks zamkowy na Słowacji z przełomu XI i XII wieku jest zaliczany do największych tego typu w środkowej Europie, cały kompleks zamkowy zajmuje powierzchnię ok. 4 ha. Obecnie większość zamku jest zrujnowana, część murów obronnych została odbudowana współcześnie.
Na Zamku jest trochę zwiedzających – jednak nie tak dużo jak się spodziewaliśmy. Można znaleźć kard na zdjęcie bez ludzi. Wzięliśmy z kasy audio przewodniki po Polsku i ruszamy na zamek.
Widok z dawnego pałacu zamkowego na mury obronne od zachodniej strony.
Rekonstrukcja kuchni zamkowej.
Kaplica znajdująca się na zamku.
Zamek Spiski – rycina z roku 1720.
Po zdobyciu zamku udajemy się na drugą stronę Słowackiego Raju do Dobszyńskiej Jaskini Lodowej. Po drodze zatrzymujemy się na posiłek. Na szczęście jest smaczny – na nieszczęście musimy go zjeść w towarzystwie pijanych rodaków. Tych z tego typu co to już słów nie potrafią wypowiedzieć i „przybijają gwoździa” na stoliku. Żenada. Nigdy tego nie zrozumieliśmy i nie mamy zamiaru zrozumieć. Kiedyś w Czeskiej Pradze byliśmy świadkami jak wycieczka rodaków z autokaru „napadła” na toaletę w metrze. Zajmowali każdą – dla matek z dziećmi i dla niepełnosprawnych. Nie zwracali uwagi na oznaczenia „męska” i „damska”. Mieli kilka rolek papieru toaletowego, który podawali sobie uchylając drzwi toalety. W pewnym momencie kobieta obsługująca toaletę zwróciła się do reszty czekających: „proszę się nie dziwić, to Polacy”. To naprawdę trzeba zmienić. Na poważnie i od zaraz.
Dobszyńska Jaskinia Lodowa (słow. Dobšinská ľadová jaskyňa) stanowi część ogromnego systemu Jaskini Strateńskiej, który z długością blisko 23 tysięcy metrów jest najdłuższym systemem jaskiniowym Słowacji. Wejście do Dobszyńskiej Jaskini Lodowej znajduje się w północno-zachodnich zboczach szczytu Duča (1242 m), na wysokości 969 m, ok. 130 m ponad doliną Hnilca. Jaskinia rozwinęła się osiągając długość 1232 metrów i 112 metrów deniwelacji w pionie. Główną część jaskini stanowi potężna sala, opadająca od wejścia do głębokości –70 m, która powstała przez zapadnięcie się górnego poziomu rozwojowego systemu jaskiniowego. W przeważającej części sala ta wypełniona jest lodem, sięgającym miejscami stropu jaskini, dzięki czemu została ona rozdzielona na kilka części: Wielką i Małą Salę (Velká a Malá sieň), Korytarz Ruffinyi’ego (Ruffiniho koridor) i Przyziemie (Prízemie). Wielka Sala na rzucie elipsy ma długość 72 m, szerokość 42 m i wysokość 7-10 m. Częściowo zalodzona jest Zawalona Katedra (Zrútený dóm), która kończy się zapadliskiem, zwanym Duča.
Poruszamy się na końcu grupy. Chodniki w lodowych tunelach są niesamowite. Temperatura to około -2 stopnie celsjusza. Na zewnątrz jest +25.
Metalowe chodniki są ustawione na filarach wkręconych w lód. W niektórych miejsca lodowiec powoli zaczyna przelewać się przez ścieżkę. Za kilkanaście lat pewnie trzeba będzie je ustawić na nowo. Siła lodu ciągle je przemieszcza.
Lodowe stalagmity...
…i lodowe stalaktyty.
Na niektórych odcinkach chodnik przecina lodowiec.
Lodowa sceneria. Robienie zdjęć w jaskini kosztuje 10€. Nie ma tej informacji przy kasie. Jest natomiast przy wejściu. Warto pamiętać wcześniej, żeby nie wracać się do kasy.
<
>
1 / 14
Piątek, 19 czerwca 2014
Dziś rano znowu chcieliśmy spróbować zdobyć Łomnicę. Zachmurzenie jednak było jeszcze większe niż wczoraj, więc skierowaliśmy się na przełom Hornadu. Po drodze wchodzimy na Tomaszowski Widok (słow. Tomášovský výhl’ad) Taras skalny znajduje się na diabelskiej wysokości 666,6 m n.p.m.. Swoją popularność zawdzięcza widokowi jaki się z niego roztacza. Można z niego zobaczyć m.in. część Przełomu Hornadu, Dolinę Białego Potoku, a przy dobrej widoczności nawet Tatry Wysokie.
Szlak Wzdłuż części rzeki Hornad prowadzi po metalowych platformach (słow. stupačky) To zdecydowanie największa atrakcja spaceru przełomem Hornadu.
Miejsca na takiej platformie nie ma zbyt wiele – w zasadzie minięcie się z kimkolwiek jest niemożliwe.
Hornad jest malowniczą rzeką. Wije się w dolinie otoczonej skałami i porośniętej dość gęstym lasem. Jest także dość ryzykownym miejscem na wycieczkę. Nie tylko ze względu na możliwość spadnięcia z platformy ale głównie z powodu walących się drzew. Przed wejściem na szlak jest umieszczona informacja, że wchodzi się na własne ryzyko.
Czasem szlak prowadzi nas na znacznej wysokości.
Przejście nad rzeką zapewniają wiszące mosty. To jeden z dłuższych w drodze na Kláštorisko.
Około południa docieramy na Kláštorisko. Na Wikipedii możemy przeczytać: „Na polanie znajdują się ruiny klasztoru kartuzów z przełomu XIII i XIV stulecia. W przeszłości znajdowała się tam osada zakonna, istniał też mały gród określany w dokumentach jako castrum Lethon ("zamek letański"). Podczas najazdu tatarskiego w 1241 był schronieniem mieszkańców okolicznych wiosek, stąd nazwano później okolicę Lapis Refugii ("Skała schronienia"). Później gród przejęli kartuzi, którzy wybudowali tam swój klasztor (ok. 1307). W XV wieku klasztor zniszczyli husyci, ale zdołano go odbudować. Położenie klasztoru, z dala od innych siedzib ludzkich, sprawiło, że obiekt ten co jakiś czas padał ofiarą napadów rabunkowych. Ostatecznie w lipcu 1543 na polecenie władz biskupich ze Spiskiej Kapituły klasztor zniszczono, a zakonnicy przenieśli się do Czerwonego Klasztoru, gdzie również mieli swoją siedzibę. Pozostałe budynki popadły w ruinę i nic z nich do dzisiaj nie pozostało, natomiast w ruinach samego klasztoru prowadzone są badania archeologiczne; planuje się również jego odbudowę.”
Wracamy wysokimi partiami gór do Nowej Wsi Spiskiej. Po drodze mijamy malownicze polany. Pogoda jest wręcz idealna na taki spacer: słońce i chłodny wiatr.
Widok na Wysokie Tatry. Widać pogrążony w chmurach szczyt Łomnicki.
Lokalna fauna. Ciekawy owad, ale szczerze: nie mamy pojęcia co to jest.
Schodzimy polanami w dół. Przed nami rozpościera się widok na Smižany. Teren ten był zasiedlony już w epoce kamienia. Około 2,5 tysiąca lat przed n.e. w pobliskim Čingovie powstało grodzisko. W okresie Wielkich Moraw Čingov po raz kolejny stał się centrum okolicy – wybudowano tam gród, a Smižany pełniły rolę osady służebnej.
Z drogi nr E50 widać ile chmur przykrywa szczyty Tatr. Później dowiedzieliśmy się, że tego dnia padał na nich śnieg.
Lokalna knajpa. W środku zadymiona i oszczędna w wystroju. Piwo znakomite. Facet za barem leje je stawiając kufel pod nalewakiem - żadne lanie po ściance. Robi się gęsta piana na pół kufla. Jak piana opadnie dolewa piwa i przynosi. Chyba dzięki temu piana ma konsystencję bitej śmietany.
Pomalowany mur wzdłuż boiska piłkarskiego w Smižanach.
<
>
1 / 15
Sobota, 21 czerwca 2014.
Dziś ruszamy do wąwozu Suchá Belá (pol. Sucha Biała). "Biała" prawdopodobnie ze względu na kolor kamieni w wąwozie. Początkowo wąwóz był niedostępny dla turystów. Po raz pierwszy udało się przejść cały wąwóz w 1910 r. grupce pod kierunkiem Sándora Mervay’a. W połowie lat 20. XX w kluczowych miejscach zamontowano pierwsze stałe drabiny i kładki. Udostępnianie doliny dla masowego ruchu turystycznego, trwało do końca lat 50., wtedy to Horská služba zakończyła montaż sztucznych ułatwień (stalowe drabinki i półeczki – słow. stúpačky).
Do pierwszej i najpoważniejszej przeprawy w wąwozie – Misowych Wodospadów idzie się dość spokojnie. Po drodze mijamy zaledwie kilka drewnianych kładek. Trzeba jednak przyznać że wąwóz robi się coraz bardziej efektowny.
Drabinki przy Misowych Wodospadach. To Dopiero początek – potem jest jeszcze ciekawiej. Wysokości ścian wąwozu miejscami dochodzą do 200 m
Wspinaczka po kolejnych drabinkach. Wrażenia są naprawdę niesamowite.
Chwila na spojrzenie za siebie…
Drewniane kładki pomagają przejść przez wąskie i kamieniste odcinki wąwozu.
To chyba najwyższa drabinka na trasie. Na górze trzeba z niej przejść na metalową platformę. Spoglądniecie za siebie robi wrażenie.
Wyżej się już nie da. Dotarliśmy na samą górę. Stąd można udać się kilkoma szlakami w głąb gór albo wrócić drogą do punktu wyjścia. Wąwóz Suchá Belá przechodzi się tylko w jednym kierunku – więc jeśli coś zgubimy lub zostawimy nie można się wrócić.
Po trzech dniach prób decydujemy się na „połowiczne” zdobycie Łomnicy. Przejście wąwozu i powrót zajęło nam około 4 godzin. W drugiej połowie dnia postanowiliśmy wjechać na Łomnicę kolejką linową. Ze względu na zachmurzenie kupiliśmy bilety tylko do pośredniej stacji. Potem zobaczymy co dalej.
Po drodze przesiadka na kolejny fragment kolejki. Ten jest wyraźnie nowszy i większy.
Chmury nie chcą ustąpić. Im wyżej tym bliżej do „mgły”. Możemy w zamian pocieszyć się widokami na Tatry niskie i Słowacki Raj.
Ostatnia stacja przed wjazdem na sam szczyt. Tutaj jesteśmy już zanurzeni w chmurach. Wjazd na szczyt mijałby się z celem.
Wagonik kolejki zmierzający na Łomnicę. Nietrudno się domyślić jaka jest widoczność na górze. Zerowa.
Chwilę spacerujemy przy małym jeziorku. Za plecami mamy stację kolejki i jadłodajnię dla turystów. Widok wagonika powoli zanurzającego się w chmurach jest niesamowity. Nie decydujemy się jednak na wjazd. Nic byśmy nie zobaczyli – poza tym na szczycie pada dziś śnieg. Spróbujemy przy innej okazji.
Pogoda na nizinach już zupełnie inna – słonecznie i przyjemnie. Wracamy do Smižan na piwo do lokalnej knajpy.
<
>
1 / 9
Ostatnie zdjęcia w Penzión Spišský Dvor. To jadalnia w której mieliśmy przyjemność zjeść kilka śniadań. Pensjonat jest godny polecenia. Cena pokoju ze śniadaniem dla jednej osoby to 75PLN. Przyzwoicie. Pokój z łazienką oczywiście. No i lokalna knajpa z wyśmienitym piwem za rogiem. Właściciele to naprawdę mili ludzie – przez cały pobyt podpowiadali nam gdzie lepiej (i w jakiej kolejności) się wybrać.
Spišský Dvor od zewnątrz. Jest tu także mały parking na samochód, więc można go spokojnie zostawić za bramą pensjonatu.
Właściciele wymalowali na jednej ze ścian szlaki Słowackiego Raju – przydaje się przy planowaniu wycieczek.
Wracamy do Polski. Droga w stronę Piwnicznej Zdrój.
Wielokrotnie zastanawialiśmy się skąd tylu Romów na Słowacji. Odpowiedź jest bardzo zaskakująca. Pierwotnie myśleliśmy, że przyciąga ich strefa euro albo większa możliwość zdobycia pieniędzy, może klimat ale… okazuje się że Romowie na ziemiach słowackich mieszkają od XII wieku. I mają do tego prawo nadane właśnie na Zamku Spiskim przez cesarza Zygmunta Luksemburskiego. Podobno zakochał się on w córce jednego z wodzów Romskich i zauroczony jej pięknem nadał Romom prawa przebywania na ziemiach Słowacji oraz wyjął ich spod jurysdykcji sądów. Romowie mogli być sądzeni tylko przez Romów. Za czasów Marii Teresy Habsburskiej (1745 – 1780) oraz jej syna, Józefa II (1780-1790) podejmowano nieudane próby asymilacji Romów (m.in. zakazanie tradycyjnego ubioru czy zmuszenie do porzucenia koczowniczego trybu życia). Współcześnie na Słowacji mniejszość romska została przesiedlona do odseparowanych osiedli lub w pobliże miast. To wszystko nosi znamiona narastającego problemu – Romów na Słowacji jest już około 500 tys.
Polska – okolice Żabna. Najstarsze pisane wiadomości o Żabnie pochodzą z XII wieku, kiedy ks. Bolesław Wstydliwy nadał miejscowość rycerzowi Świętosławowi. Prawa miejskie uzyskało przed 1385 r. Od XV wieku następuje rozwój rzemiosła. Żabno ze względu na swoje położenie komunikacyjne, stało się miejscem jarmarków. Prawo do nich miasto otrzymało w 1487 r., a ich tradycja przetrwała do dziś. W XV wieku w mieście znajdowały się dwa kościoły, pw. Świętego Ducha i pw. Świętego Krzyża.
Malownicza droga z Pieczonóg do Czyżowa. Wybraliśmy najkrótszą trasę z Piwnicznej Zdrój do Radomia.
Zamek w Szydłowie . Jest położony na skarpie wzniesienia opadającego ku dolinie rzeczki Ciekącej. Znajduje się w obrębie fortyfikacji dawnego miasta. Miał charakter obszernej siedziby królewskiej, choć użytkowanej tylko czasowo. Zachowały się ruiny dużego domu mieszkalnego - skarbczyk z XV i XVI w. i budynek bramy z pozostałościami murów oddzielających zamek od miasta.
„Ostatnia prosta” do Warszawy.
<
>
© 2015 | www.1000000km.pl